Refleksje kierowcy – kultura ruchu drogowego. Okiem Łukasza Warzechy

(Widok z zamku Chillon na Jezioro Genewskie i Montreux. Fot. Ł. Warzecha)

Łukasz Warzecha

W te wakacje zrobiłem kilka tysięcy kilometrów po Europie. Trasa wyglądała tak: Warszawa – Kłodzko – Kladruby (Czechy) – Pilzno (Czechy) – Schwarzsee (Szwajcaria, kanton Fryburg, tam spędziłem około tygodnia) –Mont St. Odille (Francja, pod Strasburgiem) – Lipsk (Niemcy) – Warszawa. W sumie jakieś 3200 km. Wliczając trasy po Szwajcarii, będzie pewnie z 3500 km.  

Przejechałem w życiu zapewne kilkanaście tys. kilometrów za granicą – na Litwie, Węgrzech, we Francji, Niemczech, Czechach, Słowacji – teraz dodałem do listy Szwajcarię. Jedna rzecz rzuca się w oczy i po powrocie do kraju odczuwam to natychmiast w przykry sposób: w żadnym z tych krajów nie ma takiej agresji na drogach szybkiego ruchu, mimo że temat agresji drogowej rozgrzewa w ostatnich latach także Niemców. Nie ma jednak porównania z Polską. Jasne, że zdarzają się tam pojedyncze przypadki poganiania (na odcinkach bez ograniczenia prędkości), zdarza się to również na Słowacji, bardzo już sporadycznie w innych krajach, ale pojedyncze. W Polsce jest to nagminne. W zasadzie wciąż ktoś siedzi na zderzaku – a ja się nie wlokę. Jadę zawsze na poziomie limitu lub lekko szybciej. Jest przepis, który ma penalizować nietrzymanie dystansu, ale oczywiście jest praktycznie całkowicie martwy, co zresztą przewidywałem, gdy go wprowadzano. Ciekawie byłoby sprawdzić, jakie jest prawdopodobieństwo otrzymania mandatu za jazdę zbyt blisko poprzedzającego pojazdu. Stawiam, że nie większe niż 1 do 100 tysięcy.

Nie rozumiem psychologii tych zachowań. Spokojna jazda lewym pasem z prędkością w okolicach limitu daje spokój podróżowania i płynność. Co pcha ludzi do agresji? To zapewne zbiór różnych czynników, w dużej mierze psychologicznych. Być może również i to, że większość polskich kierowców nie miała okazji poczuć, jak przyjemnie się podróżuje, gdy tego czynnika nie ma. W każdym razie ta nieustanna pogoń na drogach A i S jest najzwyczajniej nieracjonalna.

W trasie powrotnej już na A2 na przykład – jechałem równo 140, zmieniałem pas na lewy, bo na prawym była kolumna ciężarówek, przede mną na lewym pasie była zaś kolumna samochodów jadących trochę wolniej ode mnie. Tempomat przyhamowuje moje auto. Z tyłu na lewym pasie widzę w lusterku pędzący pojazd, który z daleka zaczyna mrugać długimi. W takiej sytuacji zawsze spokojnie wykonuję manewr, a agresorów ignoruję. Zmieniłem pas na prawy po wyprzedzeniu ciężarówek. Jegomość, który na mnie mrugał, okazał się dosiadać nawet nie jakiegoś supersamochodu, ale starej hondy civic.

(Tu wyjaśniam ewentualnym krytykom: lewy pas służy do wyprzedzania. Jadąc drogą szybkiego ruchu, zmieniam pas na lewy dopiero wówczas, gdy aktywny tempomat zaczyna przyhamowywać moje auto z powodu jadącego wolniej pojazdu na prawym pasie.)

Inne spostrzeżenie, które zresztą nie jest dla mnie nowością: tylko w Polsce kierowca jest przez zarządcę drogi traktowany jak idiota, który zbliżając się np. do zakrętu nie wie, że ma zwolnić, więc przed praktycznie każdym zakrętem pojawi się ograniczenie. Byłem zachwycony logiką organizacji ruchu w Szwajcarii, gdzie kilkaset kilometrów pokonałem i po autostradach, i po lokalnych serpentynach, a nawet wąziutkich gminnych drogach. Kantony Fryburg i Vaud, gdzie się poruszałem, mają dużo takich krętych dróg. Nie ma tam żadnych ograniczeń przed zakrętami, które – zapewniam – są znacznie ciaśniejsze i wymagające niż na 99 procent dróg w Polsce. Jest ogólny limit 80 km/h i to kierowca ma dostosować prędkość do przebiegu drogi. Ograniczenia w terenie zabudowanym są tylko takie i tylko tam, gdzie są konieczne. W wielu przypadkach można jechać 80 km/h, choć przy drodze stoją zabudowania. W innych przez część miejscowości można jechać 70 albo 60 km/h, a dopiero potem, w samym centrum, pojawia się 50 km/h. Kierowca ma zatem poczucie, że znaki mają sens i stoją dokładnie tam, gdzie powinny, więc się do nich stosuje. I to nawet nie jest kwestia obawy przed mandatem. Nawiasem, zgłupiałem, kiedy jadący z przeciwka kierowca szwajcarskiej ciężarówki na zwykłej drodze krajowej zaczął mrugać długimi. Okazało się, że ostrzegał mnie przed policją – w Polsce się już tego sposobu od lat nie używa, bo są od tego aplikacje, w Szwajcarii nielegalne.

Aut elektrycznych jest w Szwajcarii, a przynajmniej w tej jej części, którą widziałem, niewiele – to głównie tesle. Za to mnóstwo jest małych stacji benzynowych, zwykle samoobsługowych, z jednym, dwoma, czasem czterema stanowiskami do tankowania. Coś praktycznie w Polsce niespotykanego. Te stacje są przy warsztatach, serwisach, czasem przy sklepach w miasteczkach czy wsiach. Bywa, że w małym miasteczku są takie dwie lub trzy, na ogół samoobsługowe. Paliwo jest tam relatywnie tanie. Za benzynę 95 płaciłem na takiej stacji 1,82 CHF za litr. Niechlubny rekord padł natomiast przy niemieckim Autobahnie na stacji Total, gdzie pobiłem wszelkie rekordy – za 44,4 l zapłaciłem ponad 110 euro.

Zastanawiam się, jakie są normy, regulujące kwestię stacji paliw w Szwajcarii, skoro mogą istnieć takie małe stacyjki. Muszą być znacznie bardzie liberalne niż w Polsce. A korzyść i wygoda dla kierowców ogromna.

Tam, gdzie w Szwajcarii byłem, wjechać dawało się praktycznie prawie wszędzie, z wyjątkiem mocno ograniczonych obszarów starych miast czy ścisłych centrów. Większy jest problem z parkowaniem, ale w przeciwieństwie do Polski są parkingi publiczne podziemne lub piętrowe – rozmieszczone tak, że zawsze da się z nich dojść do celu. Przy ulicach czy na placach też zresztą są miejsca parkingowe, choć bywają ograniczone czasowo i trzeba mieć w aucie tarczę parkingową. Ale uwaga: takie miejsca z czasowym ograniczeniem są bardzo często bezpłatne! Za parkowanie przy zamku Chillon w Vevey nie zapłaciłem ani franka, choć czas był ograniczony do trzech godzin.

Ważne spostrzeżenie, dotyczące pierwszeństwa pieszych. W Szwajcarii piesi mają podobno pierwszeństwo już gdy zbliżają się do przejścia. Tak przynajmniej mówią przewodniki. Może w przepisach tak jest, ale piesi – znów inaczej niż w Polsce – nie włażą bezmyślnie prosto pod samochód. Nie miałem ani jednej takiej sytuacji. Wręcz przeciwnie: piesi zawsze czekali i wchodzili dopiero, gdy się zatrzymałem – co wcale nie było oczywiste, bo nie każdy się zatrzymywał. Mało tego: piesi dziękowali skinieniem ręki za to, że się zatrzymałem i ich przepuściłem. Więc albo tego pierwszeństwa jednak tak rozbudowanego nie mają, albo tam podziękowanie kierowcy nie jest traktowane jak ujma na honorze pieszego.

Podsumowując: Polska jest koszmarnym krajem do długich podróży po drogach szybkiego ruchu. Nie dość, że prawie nigdzie nie ma trzech pasów, to poziom chamstwa i agresji jest najwyższy ze wszystkich państw, gdzie miałem okazję jeździć. Jednocześnie tylko w Polsce liczba znaków jest tak koszmarnie wysoka, że kierowca nie jest w stanie ich percypować. W Szwajcarii, na oko, znaków jest co najmniej o 70 proc. mniej – i da się jeździć. Zresztą mniej znaków niż w Polsce jest właściwie wszędzie.

Mam wrażenie, że choć co chwila w naszej dyskusji o kierowcach i ich zachowaniu przywołuje się przykłady skądinąd, to przywołuje się je nierzetelnie albo czysto teoretycznie, podczas gdy praktyka jest inna. Ruch jest w większości państw zorganizowany dużo racjonalniej niż u nas.

Literatura

  1. Krzemień, P. (2023).Minimalny odstęp na drogach ekspresowych i autostradach. W: Pawelec, K. J., Krzemień, P., (red.), Opiniowanie w sprawach przestępstw i wykroczeń drogowych, Warszawa: Wolters Kluwer. https://www.profinfo.pl/sklep/opiniowanie-w-sprawach-przestepstw-i-wykroczen-drogowych,430168.html (dostęp: 22.08.2023 r.), s. 677.
  2. Wit-Wesołowska. M., Chrosny, A. (2023). Kultura w ruchu drogowym. Psycholog transportu. https://www.youtube.com/watch?v=ILCwNyskr90 (dostęp: 13.09.2023 r.)